Joga w Indiach

Joga w Indiach i moja kolejna podróż

Joga w Indiach i moja kolejna wizyta w nich miała jeden cel – odpocząć. Po bardzo pracowitym roku, pełnym wysiłku fizycznego i mentalnego, pragnąłem spędzić miło czas w gronie przyjaciół. Chciałem za sobą zostawić intensywny kurs nauczycielski i egzamin. Odsunąć na bok otwarcie naszego Centrum Jogi w nowym miejscu. Marzyłem by wszystkie decyzje i myśli związane z tymi wydarzeniami zostawić w Polsce. Wybrać się na kolejną jogiczną podróż i oddać się całym sobą temu procesowi. Jednak życie potrafi być zaskakujące jak i całe Indie. Ta nieprzewidywalność jest obecna na każdym kroku, od chwili postawienia tam stopy do momentu opuszczenia. W Indiach, inaczej niż u nas, ciężko coś zaplanować i podążać ustaloną drogą. Chcąc jakoś zafunkcjonować należy poddać się biegowi zdarzeń. Tutaj układanie świata według własnych oczekiwań nie istnieje.

Witamy na lotnisku

Zaczęło się dziać już po przylocie na lotnisku w Bombaju. Warto wiedzieć, że podróż do Indii jest naprawdę wyczerpująca. To wiele godzin w samolocie i na lotniskach. Dochodzi zmiana strefy czasowej. Dla Twojego ciała jest wieczór, a dokoła środek nocy. Człowiek czuje się lekko zdezorientowany. Udaliśmy się do odprawy paszportowej. Hindusi sprawdzili nam paszport i potraktowali nasze bagaże promieniowaniem RTG. Super idziemy dalej. Kolejne sprawdzanie paszportu. Raczej mało prawdopodobne by w odległości 20 metrów coś się zmieniło, ale no cóż. Mijamy 50 metrów i znów paszport do kontroli. Być może nie maja zaufania do poprzedniej kontroli. Cierpliwie wyciągamy dokumenty i okazujemy. Na wszelki wypadek paszportów już nie chowamy. Na całe szczęście. Wkrótce kolejna kontrola i kolejna kontrola do kontroli. Więc można swoim paszportem i wizą pomachać trochę na prawo i lewo. Udało się. Koniec. Z ilością sprawdzania dokumentów jest różnie. Gdy jednego razu liczyłem ilość osób legitymujących Cię na lotnisku wyszła piękna cyfra 14. Do dziś nie wiem czy tak bardzo troszczą się o pasażerów by nie zbłądzili czy dbają o bezpieczeństwo. Czasami jednak myślę, że gdy kraj liczy 1,32 miliarda osób, każdemu trzeba znaleźć jakąś pracę.

Podróżowanie samochodem

Wychodzimy na dwór i jest ciepło. Zatem mamy wrażenie, że nadal jesteśmy w pomieszczeniu. Przecież przed chwilą w Polsce było -15 stopni. Skołowaciali odnajdujemy Hindusa który został wysłany z hotelu po nas na lotnisko. Wsiadamy do jego furgonetki i już tylko marzy nam się prysznic i łóżko. Jedziemy. Dla kogoś kto nigdy nie był w Indiach, widok za oknem może być drastyczny. Lekko mówiąc brudno i bałagan. Wjeżdżamy w coraz biedniejsze dzielnice. Widok za oknem nieciekawy. Nagle zatrzymujemy się, nasz kierowca wysiada i chyba próbuje naprawić auto. Najpierw trochę kopie w koło, a później szarpie za nie rękami. Hmmm. Jedziemy dalej, ale nie. Zatrzymujemy się i kolejna naprawa. Tym razem bezowocna. Z naszym hindusem nie idzie się dogadać. Zatem w środku nocy, gdzieś w opustoszałej dzielnicy Bombaju, skatowani po podróży cierpliwie czekamy na rozwój wydarzeń. Po dłuższym oczekiwaniu jak na zbawienie, najeżdża druga taksówka. Równie wątpliwej jakości, ale póki co działa. Przesiadamy się i mkniemy już do Puny. Warto dodać kilka zdań co do sposobu jazdy w Indiach. Ponieważ w czasie rozwoju motoryzacji kraj ten był okupowany przez Anglię, ruch jest lewostronny. Zatem na standardzie wsiadając do przodu jako pasażer, ładujesz się za kierownicę. Gdy to już jest ogarnięte, to i tak nie polecam siedzieć z przodu. Czy jest ciepło czy zimno, klimatyzacja działa na pełnych obrotach. Tutaj jak już coś się dzieje to na całego. Zatem suniemy zdezelowaną lodówką, lewym pasem. Migacze? Nie, tutaj używa się klaksonu. Zwalniasz – klakson, przyspieszasz – klakson, zmieniasz pas – klakson. Mijają cię klaksony i sam jadąc trąbisz. To jeszcze nic. Nasz sprytny Hindus jedzie naprawdę szybko sposobem na „tetrisa”. Tetris to taka gra komputerowa gdzie w wolne miejsca trzeba było dopasować spadające klocki. Zatem mamy cztery pasy ruchu i wyprzedzamy tym, który jest akurat wolny. Jak ktoś jedzie wolniej to raczej wybiera wolny pas, a nie prawy lub lewy. Prawie mieliśmy raz game over, ale na szczęście szutrowe pobocze okazało się też przydatne, aby wyprzedzać.

Nasza miejscówka

Dotarliśmy do hotelu nad ranem. Biorąc pod uwagę, że na lotnisku we Wrocławiu byliśmy rano, była to ponad doba podróżowania (dodać należy zmianę strefy czasowej). Hotel posiada standard Indyjski. Co to oznacza? Wygląda trochę jak z plan zdjęciowy do dobrego trillera lub horroru. Znając tutejsze standardy, jest to dobry hotel. Czasem bywało gorzej. Padnięci dostajemy swoje lokum. Jeszcze łazienka. Nie jest źle. Jest papier toaletowy. Warto wiedzieć, że to nie oczywistość. Standardowo jest obok toalety wężyk z wodą i trzeba się umyć. Często jest też w komplecie z mydłem, ale nie zawsze. W mojej łazience jest wszystko. Prysznic normalny. Tylko zawsze pod nim ustawione są wiaderka, różnych rozmiarów. Zamiast używać prysznica, nalewasz do nich wodę i nimi się opłukujesz. Pozostaje już tylko zadzwonić do domu, że wszystko w porządku i można iść spać. Gniazdka w większości radzą sobie z naszymi ładowarkami, czasami zdarzają się angielskie i wtedy trzeba mieć przejściówkę. Jedna na pięć w pokoju jest w stanie utrzymać ładowarkę. Obok znajduje się włącznik, jak go nie naciśniesz w gniazdku nie ma prądu. Telefon naładowany. Niestety nie wyłączyłem pobierania danych to mnie trochę w Polsce zakosztuje. Telefon pobrał sobie z internetu wszystkie aktualizacje. Można dzwonić. Nie. Przecież w Polsce jest druga w nocy. Zatem można spać. Niekoniecznie. Dzień zaczyna się od nawoływań na modlitwę do pobliskiego meczetu, a po nim klaksony. Ten dźwięk pozostaje już w głowie do końca miesięcznego pobytu w Punie, a nawet szukasz go mimowolnie gdy już stąd wyjedziesz. Po kilku godzinach bardziej leżenia niż spania, przeprowadzamy się do wcześniej zarezerwowanego apartamentu. Lokalizacja jego nie jest przypadkowa.

Instytut Iyengara

Znajduje się w sąsiedztwie Ramamani Iyengar Memorial Yoga Institute (RIMYI). To Mekka dla Iyengarowców. To tutaj nauczał Guruji Iyengar, a dziś uczą tu jego dzieci, wnuczka i najbliżsi uczniowie. To miejsce jest celem naszej podróży. W Instytucie można uczestniczyć w wybranych klasach przez miesiąc czasu. Taki miesięczny staż należy zarezerwować sobie wcześniej, gdyż liczna miejsc jest ograniczona. Oczywiście, żeby nie było Indyjski limit to około 150 osób na zajęciach. Przyjeżdżają tu jogini z całego świata. Ze względu na limity, trzeba zapisywać się z co najmniej dwu letnim wyprzedzeniem. Są kraje, jak Anglia, gdzie wprowadzono limity na pobyt w Instytucie. Wolno im przyjeżdżać tutaj nie częściej niż co cztery lata.

U źródła

Dotarliśmy do źródła. Zanim jednak tam trafimy, rozpakowujemy się w nowym miejscu. Apartament znajduje się na dziewiątym piętrze. Mamy naprawdę luksusowe warunki. Każdy pokój z łazienką, duże łóżka. Do tego wspólny salon i kuchnia. Przywitała nas Aneeta bardzo pomocna hinduska. Na wpół przytomni staramy się zrozumieć co do nas mówi swoim angielsko-hinduskim językiem. Trudziliśmy się kilkadziesiąt minut nad tym. Bez przerwy wspominała jakiegoś Serjego. Ni w ząb. Nie znam. Po czasie do nas dotarło, że ona tak grzecznościowo zwraca się do nas. Sir z angielskiego to pan, natomiast ji dodajemy gdy kogoś szanujemy i poważamy. Zatem sirji to szanowny pani. Łatwe to nie było. Aneta będzie nam gotować, Sunita sprzątać. Mamy jak w raju. Po rozpakowaniu się i krótkiej drzemce idziemy się zarejestrować do Instytutu. Żeby nie było na wejściu wpisujemy się do księgi wejść. Jest też pan ochroniarz, który pamiętał nas z poprzedniego naszego pobytu. Pamiętał albo nie pamiętał. Bynajmniej daje nam znać, że nas zna. Często zatem można tu usłyszeć „Czy ty pamiętasz mnie? Ja pamiętam ciebie”. Zatem nie wypada zaprzeczyć. Pamięta nas zatem większość spotkanych Hindusów.

RIMYI

Instytut to budynek dwu piętrowy z wieżą w kształcie kobry. W podziemiu mamy bibliotekę. Parter to mieszkanie Prashanta Iyengara, biura, sklep i szatanie. Słowo szatnie to trochę słowo na wyrost. Łazienko-szatnia męska mająca obsłużyć taką rzeszę ludzi to w rzeczywistości mały pokoik z toaletą. W tym roku miejsce to było przeze mnie konsekwentnie pomijane. Wystarczy sobie wyobrazić dlaczego. Osoby korzystające z toalety myją się, papieru toaletowego nie ma. Zalewają zatem cała podłogę po kostki. Wychodzą do wspólnej części szatni i wycierają stopy w rozłożony tam dywanik. Ów dywanik dla naszego sanepidu byłby nie lada sensacją. Zatem większość korzystających z tego miejsca, stara się unosić w powietrzu, by nie stąpać po tym czymś. Na szczęście to żaden problem. Przychodziliśmy na zajęcia, tak jak większość, już w stroju i nie było potrzeby korzystać z szatni. No chyba że kolegę złapała biegunka. Do dzisiaj mu współczuję. Na piętrze spotykamy Pandu. To tutejszy szef biura. Jak to ludzie zachodu przyszliśmy zarejestrować się, wziąć fakturę i zapisać na kolejny staż za dwa lata. Proste. Jednak tu nic nie jest proste. Rejestracja będzie w przyszłym tygodniu, faktury w drugim, a zapisy na kolejny raz pod koniec pobytu.

Sala do jogi

Idziemy zatem na piętro zobaczyć salę. Nie jej wygląd, ale moc jaką posiada, zwala na kolana. Dosłownie czuć na niej duszę Guruji Iyengara. Kształtem przypomina ćwierć koło. W centralnym punkcie podest. Po bokach liny do praktyki asan z grupy Yoga Kurunta. Pod sufitem przywieszone są również te do niezaleznego podwieszenia się w Sirsasanie. Pod sufitem wokoło zdjęcia BKS Iyengara w asanach, zrobione do książki Światło Jogi. Pod oknami całe mnóstwo pomocy drewnianych są trestlery, ławeczki do setu bandhy, ławeczki do wygięć, stołki, stołki do halasany i jeszcze mnóstwo mniejszych i większych mebelków. Są wykorzystywane na klasach terapeutycznych. O tych zajęciach myślę, słyszał już cały świat. To tutaj dzieją się cuda. Ludzie których medycyna skreśliła i skazała na porażkę, odzyskują zdrowie. Dzieją się tu rzeczy wydawałoby się niemożliwe. Sam to widziałem. Podczas ostatniego pobytu pamiętałem młodą hinduskę, dziecko. Jej nogi były tak powykrzywiane w kolanach i biodrach, że chodziła o kulach. W tym roku widziałem ją już chodzącą bez kul i ćwiczącą z nami na zajęciach. Nogi nie są jeszcze całkiem proste, ale na tyle podreperowane, że jest w stanie sama chodzić. Takich cudów zdarza się tu całe mnóstwo. Na drugim piętrze znajduje się druga klasa, przeważnie z zajęciami dla początkujących. Ze względu na usytuowanie mówimy dlatego klasy „górne” i klasy „dolne”.

Plany na kolejne dni

Wróciliśmy odpocząć do apartamentu i zaplanować sobie kolejne dni. Przerobiliśmy salon na miejsce do praktyki, w sklepie kupiliśmy pomoce do jogi. To będzie nasze labolatorium. Zdecydowaliśmy się głównie na udział w zajęciach Prashanta Iyengara. W środy są prowadzone klasy kobiece prowadzone przez Geetę Iyengar, też pójdziemy. Sobotnie zajęcia wybieramy z młodym nauczycielem Rają. Od wczesnych lat był nauczany przez Gurujego i miał z nim bardzo bliski kontakt. Niedziela pozostaje wolna. W Instytucie można brać udział w jednej lekcji dziennie i skorzystać z sali do praktyki własnej. Wszystko zaplanowane.

Ruszamy na zajęcia jogi

Okazuje się jednak, że aby wyrobić się na zajęcia na 7:00, a wcześniej zrobić swoją praktykę medytacji i pranayamy, trochę wcześniej trzeba wstać. Po negocjacjach z kolegami, padło na 4:45. Witaj upragniony urlopie. Zaczynamy zatem o 5:00 medytacją, od 5:30 do 6:30 pranajama, herbatka i idziemy na zajęcia do Instytutu. 7:00 start. Mimo wieku Prashant Iyengar jest w wielkiej formie. W trakcie zajęć przekazuje ogromnie ważną wiedzę jednocześnie często żartując i rozbawiając nas. Warto wiedzieć jaka jest specyfika pracy na jego klasach. Pada nazwa asany i masz kilka chwil by już w niej być. Biada temu kto nie zdąży. Prashant podkreśla, że ważny jest proces. Bycie w asanach, a nie tracenie czasu na chodzenie po pomoce. Dlatego dyscyplina jest ogromna. Czasami pojawia się trochę popłochu i chwila dezorientacji sprawia, że stoję w Trokonasanie na jednej macie z jakimś obcym hindusem. Zatem mimo pory dnia trzeba być bardzo czujnym.

Zajęcia jogi z Prashantem

Pozostając w asanie nauczyciel prowadzi cie przez meandra swojej filozofii jogi. Bardzo wiele z jego wypowiedzi jest tak odkrywczych, że zostają z człowiekiem na wiele lat. Niektóre monologi są dość długie, nic złego gdy trafią się w Trikonasanie. Gorzej gdy akurat jesteś w Urdhva dhanurasanie (mostku) czy jakimś bardziej zaawansowanym wygięciu. Bywa tak, że po wejściu w wygięcie na krześle, wyszliśmy z niego po dwudziestu minutach. Pojawiają się też chwile gdy oczekuje od nas maksymalnego skoncentrowania się i wtedy woła nas do siebie, robiąc wykład. Dodałbym tu też jeszcze aspekt językowy. Nowatorski język jakim się posługuje, niby jest angielski, ale zawiera wiele słów wymyślonych przez samego Prashanta. Myślałem, że to tylko ja mam problem ze zrozumieniem, ale koleżanka na co dzień mieszkająca w Anglii też miała. Dla ułatwienia sobie komunikacji, spędziłem ostatni rok na tłumaczeniu jego książki by móc zrozumieć to słownictwo. Częściowo pomogło. Dzięki temu zrozumiałem m.in. jedną wypowiedź, bardzo dla mnie ważną. Prashant opowiadał o matce wychowującej dziecko. Dla niej, jest ono tak ważne, że jest w stanie odstawić swoja pracę zawodowa na bok. Jej umysł nie będzie podążał w kierunku obowiązków czy pracy, póki dziecko nie będzie nakarmione, przebrane, zdrowe, opatulone i spokojnie zaśnie. Wtedy dopiero jej myśli podążą gdzie indziej. Przyrównał do tego naszą praktykę codzienną jogi. Nasz umysł nie powinien zajmować się pracą czy obowiązkami, póki dzięki jodze nie zatroszczymy się o siebie. Gdy wypełnimy praktykę, dopiero wtedy powinniśmy oddać się obowiązkom dnia codziennego. To porównanie bardzo mnie urzekło i trafiło gdzieś głęboko.

Głębia nauczania w instytucie jogi

Właśnie po takie przekazy jeździ się do Instytutu. Tych odkryć przez cały miesiąc było bardzo dużo. To one napędzają teraz moją praktykę własną. Po lekcji zostaliśmy na trzy godzinną praktykę własną. Spadła koncentracja i można było zobaczyć z kim jest się tak naprawdę na sali. Byli Chińczycy i jak na nich przystało ćwiczyli bardzo zdyscyplinowane. Rosjanie jak to Rosjanie nie cackali się ze sobą. Były pełne wdzięku Włoszki. Jedna z nich pamiętała naszego kolegę i nie omieszkała go po zaczepywać, zatem nie tylko hindusi mają dobrą pamięć. Do tego Anglicy, Amerykanie i my dumni Polacy. Praktyka poszła nam wybornie. Kolega przypomniał sobie, że widział kiedyś na filmie jak Guruji pomaga kijem w wygięciu w tył. Tak też postanowiliśmy sobie pomóc. Ponieważ wzbudziło to zaciekawienie Abi i Raji, dostaliśmy dodatkowe wsparcie. Dłuższy kij i kilka instrukcji. Moje plecy pamiętają te doznania do dziś. Pomoc uruchomiła pewien proces w kręgosłupie i zostawiła ślad. Doznania – rewelacja.

Czas przerwy dla siebie

Po praktyce obowiązkowo kokos na ulicy. Tu też cie wszyscy pamiętają. Pani z „warzywniaka”, gość od kokosów, Vashant właściciel sklepu z pomocami do jogi. Później lekki obiad. Taki był plan. Oczywiście rzadko udało się to zrealizować. Jednak jedzenie na początku tak nam smakowało, że trudno było się oprzeć. Następnie szybka ucieczka przed smogiem. W gorszych momentach pył był taki, że trzeba było go wypluwać. Zatem mieszkanie na dziewiątym piętrze miało to uzasadnienie, że można było lepiej oddychać i było się dalej od hałasów. Chwila drzemki po obiedniej i praktyka w apartamencie. Po entej godzinie na macie przychodził do mojej głowy mój wewnętrzny leń i pytał „Czy ty czasem nie przyjechałeś tu odpoczywać?”. Odpowiadał mu na to drugi głos słowami Geety Iyengar „Prawdziwy głęboki relaks, przychodzi tylko po bardzo intensywnej praktyce”. Wieczorem spisywaliśmy zajęcia i prowadziliśmy dysputy na temat tego co zostało powiedziane. Tylko z tyłu głowy tykał zegarek i mówił „idź spać wstajesz 4:30. Wszystko działo się w takim tempie, że dopiero po powrocie dotarło do mnie ile godzin dziennie spędzaliśmy na macie. Oddaliśmy się całkowicie procesowi jogi.

Kolejne dni

Tak toczył się dzień po dniu mój urlop wypoczynkowy. Oczywiście pojawiły się telefony z pracy i raz po raz odpalałem w przerwach laptopa by zająć się tym co działo się w Polsce. Z czasem zaczynałem marzyć o naszych ziemniaczkach z masełkiem, jajecznicy i kefirze. Ostre potrawy tak mocno pobudzały zmysły i organizm, że czasami trudno było zasnąć lub spędzało się czas w toalecie. Upał z dnia na dzień doskwierał coraz bardziej. Tylko tutaj nie wiadomo co lepsze 35 stopni w cieniu w Punie, czy -17 we Wrocławiu. Przy okazji dowiedziałem się przy tej pięknej pogodzie, że zaraz po powrocie jedziemy z rodzina na kulig. To było trudne do wyobrażenia sobie. Natomiast smog i hałas Puny chętnie zamieniłbym na ten Wrocławski. Jednak wartość jaką wynosi się z pobytu w Instytucie jest tak ogromna, że mimo tych niedogodności, jadę tam ponownie za dwa lata. Uważam, że każdy ćwiczący jogę według przekazu BKS Iyenagara powinien być tam choć jeden raz. Jeżeli jest to poza Twoim zasięgiem, zapraszam na moje zajęcia jogi we Wrocławiu do Fabryki Energii lub moje wyjazdy i warsztaty jogi. W trakcie nauczania staram się jak najwierniej odtwarzać wiedzę z Instytutu, tak by każdy uczeń mógł być jak najbliżej źródła. Co roku również wybieramy się na wycieczkę do Indii. Zapraszam na nich wszystkich chętnych, którzy mają ochotę doświadczyć tego miejsca i praktyki pod moim okiem w egzotycznym miejscu.

kilka słów o joga blogu

Marek Bednarski
"Każdy z nas posiada pewna wiedzę. Każdy z nas co dzień coś odkrywa. Każdy z nas ma w sobie coś wartościowego. Cudownie gdy możemy się tą wiedzą dzielić z innymi. Na moje zajęcia jogi przychodzi bardzo wiele osób. Często brakuje mi czasu, aby móc z każdym z was porozmawiać, podzielić się spostrzeżeniami. Wszystkim poświecić więcej uwagi i dać trochę swej wiedzy. Dlatego pomyślałem, że warto wykorzystać do tego internet. Omawiane zagadnienia często dotyczą dość szerokiej grupy odbiorców, a słyszy je pojedyncza osoba bądź garstka ludzi. Pisząc o tym na blogu z radością przyjmuję to, że z mojej wiedzy może skorzystać szersza grupa odbiorców. Jak to powiadał Patanjali joga jest „sarvabhaumą”, a więc powszechną oświatą. Dlatego zapraszam do czytania mojego bloga i korzystania powszechnie z jogi."

kilka słów o joga blogu

Marek Bednarski
"Każdy z nas posiada pewna wiedzę. Każdy z nas co dzień coś odkrywa. Każdy z nas ma w sobie coś wartościowego. Cudownie gdy możemy się tą wiedzą dzielić z innymi. Na moje zajęcia jogi przychodzi bardzo wiele osób. Często brakuje mi czasu, aby móc z każdym z was porozmawiać, podzielić się spostrzeżeniami. Wszystkim poświecić więcej uwagi i dać trochę swej wiedzy. Dlatego pomyślałem, że warto wykorzystać do tego internet. Omawiane zagadnienia często dotyczą dość szerokiej grupy odbiorców, a słyszy je pojedyncza osoba bądź garstka ludzi. Pisząc o tym na blogu z radością przyjmuję to, że z mojej wiedzy może skorzystać szersza grupa odbiorców. Jak to powiadał Patanjali joga jest „sarvabhaumą”, a więc powszechną oświatą. Dlatego zapraszam do czytania mojego bloga i korzystania powszechnie z jogi."

Sylwia Rogosz

"Nazywam się Sylwia i od około 12 lat zajmuję się różnymi metodami samorozwoju. W 2010 roku zainteresowałam praktyką medytacji Zen w nurcie Soto. Przez 11 lat praktykowałam w szkole prowadzonej przez Mistrza Kaisena. Równoległe rozpoczęłam studiowanie Hatha Jogi, które praktykuję 6 lat. Nieustannie dążę do podnoszenia moich kwalifikacji i umiejętności. Czerpię wielką przyjemność z dzielenia się tą drogocenną techniką pracy z ciałem. To, co jest dla mnie najistotniejsze w jodze, to proces stopniowego przybliżania i zrozumienia siebie".

Sylwia ukończyła roczny kurs doskonalający 2022/2023. Kurs obejmował VI zjazdów w ilości 54 godzin o tematyce pozycji stojących, skłonów, wygięć w tył, pozycji odwróconych oraz wykłady o filozofii jogi i wiedzy o anatomii.

Serwis korzysta z plików cookies (tzw. „ciasteczek”). Stanowią one dane, które przechowywane są w urządzeniu końcowym Użytkownika. Korzystając z serwisu zgadzasz się z naszą polityką prywatności.